Praca dziennikarza jest jedną z tych, które wydają się dość nieosiągalne i odległe. Jak wygląda od kuchni? O tym w wywiadzie opowiada Michał Olszewski, redaktor naczelny krakowskiej Gazety Wyborczej.
E.D.: Na początku chciałabym się zapytać, jak wygląda Pana codzienna praca?
Michał Olszewski: Jest wielopoziomowa. Zależy od zadań, które mam w danym dniu, ponieważ jestem nie tylko redaktorem, ale również dziennikarzem. Zdarza się, że zajmuję się obowiązkami redaktorskimi, czyli, mówiąc w największym skrócie, czytam to, co napisali inni. Zdarza się też, że piszę sam albo robię i to, i to jednocześnie.
Jeśli mówimy o obowiązkach redaktorskich, to one polegają na planowaniu tekstów, redagowaniu serwisu i gazety papierowej, a także czytaniu tego, co napisały dziennikarki, napisali dziennikarze pracujący w krakowskim wydaniu Gazety Wyborczej, którego jestem redaktorem naczelnym.
Jeśli zaś chodzi o obowiązki dziennikarskie, polegają one na tym, żeby napisać możliwe jak najlepszy tekst newsowy, komentarz czy inną formę dziennikarską. Specyfika naszej pracy polega na tym, że pracujemy zarówno do papieru, jak i do serwisu. Zdarza się, że redaktor albo redaktorka krakowskiego wydania jest skoncentrowana na wydaniu gazety papierowej i odpowiada za wydanie papierowe, i zdarza się, że jest odpowiedzialny, odpowiedzialna za wydawanie serwisu.
E.D.: Jak to wygląda, jeśli chodzi o dobór tematów? Czy to jest zadanie redaktora naczelnego, czy dziennikarze sami wybierają temat?
M.O.: To zawsze jest wypadkowa. Spotykamy się codziennie i codziennie rozmawiamy, zastanawiając się nad tym co jest najciekawsze i co jest najważniejsze, co może zainteresować naszych czytelników i nasze czytelniczki, i co powinniśmy im przedstawić. Odpowiedź na to pytanie nigdy nie jest jednoznaczna, bo składa się z wielu elementów, więc mógłbym w największym skrócie odpowiedzieć „to zależy”.
Zdarza się, że redaktor przychodzi z fajnym pomysłem, który realizuje ktoś inny, zdarza się, że to dziennikarze sami przychodzą z fajnymi pomysłami, które są realizowane. Czasami jest też tak, że redaktor, czyli na przykład Michał Olszewski przychodzi z pomysłem, który jak się okazuje wcale nie jest dobrym pomysłem, bo padają argumenty, które sprawiają, że on nie doczekuje się realizacji. Już na samym wstępie pracy dziennikarsko-redaktorskiej stosujemy sito o dosyć gęstych oczkach. To sito działa w taki sposób, że staramy się już na etapie dyskusji wewnątrzredakcyjnej odsiać to, co nie jest konieczne, nie jest najważniejsze i nie zainteresuje czytelniczek i czytelników.
To co widać w serwisie, czy w wydaniu papierowym gazety, zawsze jest efektem selekcji. Nie wrzucamy do sieci wszystkiego. Szanujemy czas czytelniczek i czytelników, starając się im dać wyselekcjonowane treści i takie treści, które z naszego punktu widzenia są po pierwsze ważne, po drugie ciekawe.
E.D.: Dlaczego wybrał Pan zawód dziennikarza?
M.O.: Zacząłem pracować w gazetach szkolnych już w szkole podstawowej, czyli dosyć dawno. Myślę, że zawsze pociągało mnie to, że dziennikarstwo potrafi zmieniać świat. Słowo ma siłę, słowem można zmieniać świat na lepsze, co czasami się dziennikarzom udaje.
Zawsze chciałem być dziennikarzem i fascynowała mnie ta praca. Zawsze chciałem rozmawiać i lubiłem rozmawiać z ludźmi, wypytywać. Pewnie mam w sobie dozę wścibstwa, więc pewnie też charakterologicznie mi ten zawód pasował.
Dziennikarstwo oferuje szereg zalet, których nie ma w innych zawodach. Jesteśmy dosyć ruchliwi, poruszamy się nie tylko po Krakowie, nie tylko po regionie, ale też po kraju, po Europie, po świecie. Jeździmy, słuchamy, pytamy, rozmawiamy. Mnie to bardzo odpowiada, takie myślenie o sobie, o swojej roli w życiu społecznym.
E.D.: Wspomniał Pan o gazetkach szkolnych, czy Pana ścieżka kariery od początku kształtowała się tylko w tym kierunku, czy były też inne?
M.O.: Próbowałem przesuwać się równocześnie w wielu kierunkach, ponieważ poza pracą w gazecie zdarza mi się czasami wydać jakiś druk zwarty, czyli książkę. Nie tylko reporterską, ale również prozatorską.
W ostatnim czasie, ze względu na barbarzyńską inwazję na Ukrainę, staram się również angażować, na tyle, na ile mam sił, w pomoc na Ukrainie.
E.D.: Jakby miał się pan cofnąć do czasów licealnych, czy wybrałby pan ten kierunek jeszcze raz?
M.O.: Tak. Bardzo dużo ciekawych, niesamowitych przygód mnie spotkało, których bym nie przeżył gdybym uprawiał inny zawód, pewnie lepiej płatny, pewnie bezpieczniejszy. Gdybym siedział za biurkiem w jakiejś firmie, przychodziłbym do pracy o 8:00 i wychodził o 16:00, miałbym zapewnioną spokojną ścieżkę rozwoju pracowniczego, jakąś stabilizację, która pewnie sprawiałaby, że życie byłoby bardziej poukładane i nie tak szalone, ale nie miałbym szeregu innych możliwości. Nie zobaczyłbym dużego kawałka świata, nie rozmawiałbym z fantastycznymi ludźmi, nie opisałbym iluś tematów, które domagały się ujawnienia.
E.D.: Były gazetki szkolne, teraz jest Gazeta Wyborcza, a co było pomiędzy?
M.O.: Gazeta studencka, w której pracowałem przez bodaj 3, czy 4 lata w Krakowie, nazywała się WUJ. Gdzieś mniej więcej w połowie studiów na Uniwersytecie Jagiellońskim dostałem propozycję, żeby coś popisać do gazety. Tak mnie wciągnęło, że już zostałem i tak minęło 20 lat. I 5 lat we wspaniałym „Tygodniku Powszechnym”, w którym zawiadywałem działem reportażu.
E.D.: Czy są jakieś kroki, które można podjąć już w liceum myśląc o pracy dziennikarza?
M.O.: Uprawianie zawodu dziennikarza jest w tej chwili jednocześnie trudniejsze i łatwiejsze niż kiedyś. Łatwiejsze dlatego, że dziennikarzem jest każdy z nas i pani, posiadając profil na Facebooku albo na Twitterze uprawia jakąś pracę dziennikarską albo redakcyjną, nawet nie zdając sobie z tego sprawy. Czasami pani coś napisze, co czytają inni ludzie, co nie jest przeznaczone wyłącznie do szuflady, czasami pani coś podlinkuje, czyli wyselekcjonuje pani jakąś treść, czyli de facto będzie pani wykonywała pracę redakcyjną. Jest więcej miejsc i przestrzeni niż kiedyś, w których może pani opowiedzieć o swoim punkcie widzenia na świat.
Jest trudniej dlatego, że załamała się klasyczna hierarchia istniejąca przez dziesiątki lat. Klasyczna, hierarchiczna struktura, która sprawiała, że obieg tekstu, czyli obieg informacji, był ściśle kontrolowany. Nad każdym słowem, każdym tekstem i konsekwencjami słów i tekstów zastanawialiśmy się znacznie dłużej niż obecnie.
W tej chwili pani sama sobie jest sterem, żeglarzem i okrętem – uznając, że ma pani coś istotnego do powiedzenia pisze to pani, wrzuca w sieć i patrzy czy płynie, czy działa, czy pracuje, czy też usycha i więdnie. Niekoniecznie zastanawia się pani nad dalekosiężnymi konsekwencjami swoich działań.
Słowo jednak cały czas ma moc i ciągle wywołuje konsekwencje. Brak refleksji nad tym co robimy, nieopatrznie wrzucając jakiś tekst, na przykład oskarżenie pod czyimś adresem albo niesprawdzoną informację, może mieć daleko idące konsekwencje. Czytelna struktura, o której wspomniałem wcześniej, minimalizowała takie ryzyko, ponieważ nad każdym tekstem siedziało kilka osób. Ponad dziennikarzem, dziennikarką był redaktor, a nad redaktorem był jeszcze jeden redaktor, a nad nim jeszcze redaktor albo redaktorka naczelni. W tej chwili obieg informacji jest spłaszczony, znaczenie szybszy, z dobrymi i złymi tego konsekwencjami.
O tych złych powiedziałem wcześniej. Są też i dobre, polegające na tym, że ma pani większą szansę niż kiedyś, mając talent, upór i szczęście do wychwytywania ciekawych tematów zaistnieć w świecie informacji. Kiedyś byłoby to znacznie trudniejsze.
E.D.: Są jakieś cechy, które powinien mieć dziennikarz?
M.O.: Powinien zdawać sobie sprawę, że nie można się kolegować ze wszystkimi. Powinien zdawać sobie sprawę z tego, że dziennikarz czasami musi chodzić na wojny, że musi się pojedynkować, że musi dociekać prawdy, że nie może uznać się za nieomylnego, że musi weryfikować swoje opinie i poglądy w obliczu nowych faktów, o istnieniu których wcześniej nie miał pojęcia. Nie może bać się ludzi.
Przychodzą do redakcji krakowskiej „Gazety Wyborczej” stażystki i stażyści, którzy chcą spróbować swoich sił w zawodzie. To wspaniali ludzie, ale jest jakaś część, która albo ze względów charakterologicznych nie nadaje się do tego zawodu, albo nie potrafi w sobie wypracować cech, które do uprawiania tego zawodu są niezbędne. Odradzam uprawianie tego zawodu ludziom, którzy nie czują potrzeby rozmowy, którzy dobrze się czują w samotności, którzy są raczej introwertyczni. Odradzam, ponieważ może się to skończyć bardzo dużym dyskomfortem psychicznym. Spotkałem się z sytuacjami, kiedy ktoś przychodził do redakcji z przekonaniem, że chce zostać dziennikarką, dziennikarzem, nie zdając sobie sprawy z tego, że jego cechy charakterologiczne nie predysponują go do uprawiania tego zawodu, i męczył się okrutnie. Męczył się, bo musiał rozmawiać, musiał wchodzić w spór, musiał zadawać niewygodne pytania, a nie każdy lubi, chce i potrafi to robić. Ważne, żeby zdać sobie sprawę z tego stosunkowo wcześnie, co pozwoli uniknąć gorzkich rozczarowań.
E.D.: Na koniec pytanie bardziej uniwersalne, czy jest jakaś książka, która szczególnie pana zainspirowała albo po prostu zapadła panu w pamięć i którą mógłby pan polecić?
Są tych książek setki! Skończyłem właśnie czytać, wstyd, że tak późno, książkę Curzio Malaparte „Kaputt”. Fenomenalny, nieprawdopodobny, niesłychany opis drugiej wojny światowej widzianej oczami reportera podążającego za Niemcami przez Ukrainę, Finlandię, Polskę. Dlatego również nieprawdopodobny, że w dużej mierze skłamany. To jest piękna opowieść reporterska, która chwilami ma niewiele wspólnego z prawdą, a jednocześnie jest to niesamowity opis świata ogarniętego wojenną pożogą. Dlaczego mnie to tak zainteresowało? Dlatego, że po raz kolejny zmusza do zadawania pytań o granicę dziennikarskiej wyobraźni, o to co wolno dziennikarzowi, a czego nie wolno. Pokazuje, że dziennikarze zmyślali już dziesiątki lat temu i niekoniecznie jest to temat, o którym rozmawiamy od kilku lat. Jest to jedna z najpiękniejszych literacko książek, jakie w życiu przeczytałem. Jest to też opowieść o dziennikarskim trudzie, o człowieku, który poświęca bardzo wiele, żeby relacjonować jeden z najważniejszych momentów dziejowych.
Mógłbym wymieniać długo. Hanna Krall, Wojciech Jagielski, Truman Capote, Jean Hatzfeld…
E.D.: Wspomniał pan, opisując pierwszą książkę o dziennikarskiej prawdzie. Są jakieś systemy weryfikacji informacji, których państwo używacie w swojej pracy? Jak to wygląda?
M.O.: Najlepszym systemem jest zdrowa nieufność i jeśli tylko to możliwe, weryfikowanie informacji, które otrzymujemy w najróżniejszych źródłach.
Taką strukturą, która pozwala weryfikować błędy, jest struktura redakcyjna, o której opowiedziałem wcześniej. Zanim tekst ukazuje się w druku albo serwisie jest czytany nie tylko przez jego autora czy autorkę. Ja jestem redaktorem naczelnym struktury krakowskiej, ale nie wyobrażam sobie, że mój tekst, który daję do czytania, nie zostanie wcześniej przeczytany przez innego redaktora bądź redaktorkę, mojego kolegę, moją koleżankę z redakcji, zweryfikowany pod kątem newsowym, również stylistycznym, korektorskim, bo ten tekst musi również przejść przez sito poprawności stylistycznej. To pozwala zminimalizować ryzyko błędów popełnianych przez dziennikarza. Nie znajdzie pani dziennikarza, który nie popełniłby błędów i który nie napisałby tekstu, za który później musiał przepraszać. Każdy się pomylił. Jest to tym ważniejsze w świecie, w którym zalew informacji sprawia, że jest nam paradoksalnie trudniej weryfikować niektóre rzeczy. Ciśnienie świata rośnie i sprawia, że musimy publikować teksty znacznie szybciej niż kiedyś. Mamy mniej czasu na redakcję. Obrót tekstów, przerób tekstów, również czytelniczy, odbywa się znacznie szybciej niż kiedyś i dlatego właśnie, tym ważniejszy jest fact checking.
Są wyspecjalizowane komórki, szczególnie w anglosaskich mediach, które specjalizują się tylko i wyłącznie w sprawdzaniu faktograficznym tekstów. W Polsce nie jest to tak rozpowszechnione ze względu na to, że pieniędzy w mediach jest mniej, ale już na przykład, gdy pisze się książkę reporterską, czyli jakąś większą opowieść, to zdarzają się sytuację, w których ta książka jest bardzo wnikliwie kilka razy czytana przez ludzi od fact checkingu. Takim wydawnictwem jest na przykład Wydawnictwo Czarne, które bardzo drobiazgowo i restrykcyjnie pilnuje strony faktograficznej wydawanych przez siebie książek reporterskich i ma świetnych redaktorów, którzy fact checking uprawiają.
Zapraszamy do lektury innych artykułów opowiadających o realiach pracy w różnych zawodach. Sprawdź jak wygląda praca psychologa, programisty, organizacji pozarządowej, a nawet konsultanta strategii w biznesie!
Przeczytałeś artykuł? Oceń go wypełniając ankietę!